Wiecie co to jest są calzoncini? Ja już wiem, to takie mniejsze rodzeństwo calzone. Zresztą całkiem udane rodzeństwo, a przynajmniej w tej wersji. Mniam.
Kto nie ryzykuje …
Piękne lato nam się robi. Nie wiem jak Was, ale mnie zawsze ten czas napełnia nową energią i chęcią działania. Mam ochotę na zmiany, nowe doznania, na wpuszczenie powiewu letniej świeżości do swojego życia. A jak do życia, to i do kuchni też. Dość jedzeniowej nudy i w kółko tego samego. Pora na odkrywanie nowego: przepisów, składników, smaków i zapachów. Tak sobie ostatnio postanowiłam i mam zamiar eksperymentować. Pewnie nie raz po cudnie zapowiadającym się przepisie, będziemy musieli awaryjnie ratować się ziemniaczkami z kefirem, ale cóż: kto nie ryzykuje….
Calzoncini
Na pierwszy, dość spontaniczny rzut poszło curry z indyka z imbirem, pastą curry, pomidorami i mleczkiem kokosowym. Mniam – lekkie, pachnące, o cudnym kolorze i konsystencji.
Rozochocona udaną próbą zaczęłam szperać po sieci w poszukiwaniu fajnego pomysłu na kolację, a ponieważ wraz ze wzrostem temperatury za oknem, spada u mnie zamiłowanie do mięsa niemalże do zera, padło na danie wegetariańskie. Calzoncini – nie dość, że pycha, to jeszcze pięknie się nazywa, prawda? Grilowane warzywa, trochę sera feta, mozzarelli, ciasto drożdżowe i mamy genialną kolację. Jeśli lubicie włoskie klimaty, to ta propozycja z pewnością Wam przypadnie do gustu. Przepis znalazłam tu.
Nasze panny wyraziły niekłamany zachwyt calzoncini, zaraz po tym, jak wydłubały cały farsz:) Ale, jak już pisałam tutaj – tak łatwo się nie poddaję z wprowadzaniem nowości na talerze moich córek i mam nadzieję, że je z czasem przekonam, bo te pieczone pierożki z pewnością jeszcze nie raz zawitają do naszego domu wieczorową porą.
PS. Chciałam publicznie przeprosić Pana schabowego za tytuł wpisu, to taka prowokacja miała być.