Las. Resztki śniegu. Foliowe worki wypełnione słomą i sianem. Niewielka, ale na kilka godzin prywatna, leśna górka.
Kiedyś
Trzydzieści, a może 25 lat temu. Wtedy to były prawdziwe zimy, bo w tamtych czasach, bo dawniej to dopiero było. Najlepiej.
Pamiętam, jak do relaxów (pamięta ktoś?) przypinałem narty bodajże marki ‘polsport' (pamięta ktoś?). Do relaxów dało się, bo wiązania były zrobione z długiej sprężyny i kilku zacisków (pamięta ktoś?). Podpinałem te ‘polsporty', brałem kijki w dłonie i ruszałem w pole, w górki, pod las i do lasu. I tak spędzałem zimowe ferie, u dziadków. Wychodziłem po śniadaniu, wracałem na obiad i po obiedzie ponownie, o ile tylko moje relaxy nie przemokły. Gdy przemokły lądowały na kaflowym piecu i grzecznie schły, a ja słuchałem trzaskającego w piecu ognia.
Prywatna górka
W Winter holidays, tydzień pierwszy zachwycaliśmy się super pogodą.
I słusznie, ponieważ przez półtorej tygodnia mieliśmy wspaniałą, śnieżną, lekko mroźną, zimową aurę. Wszyscy Ci, którzy teraz kończą swoje ferie mogą tylko pozazdrościć.
W ostatni dzień zimowej aury – potem wszystko białe zrobiło się szare, błotne i mokre – wyskoczyliśmy na prawdziwy kulig ‘do Marka' do Dyli. Taki prawdziwy z saniami i koniem. Były kiełbaski znad ognia, pieczone ziemniaki, herbata z malinowym sokiem i szaleństwa na prywatnej, leśnej górce. I rodzina szwagra.
Kilka godzin wrzasków, krzyków i śmigania z góry na dół. Siedząc i leżąc, pojedynczo, parami i większymi grupami i w przeróżnych konfiguracjach. Mama z córkami, ojciec z córkami, żona z mężem, siostra z siostrą, mąż z żoną.
Jest tutaj ktoś, kto kiedykolwiek zjeżdżał na worku z sianem (słomą) po ubitym śniegu?
Szczerze polecam spróbować. Zabawa przednia, prędkości znaczne, radość od czubków butów po czubki uszu. I nie potrzeba ani wyciągów ani butów narciarskich.
A wokół otaczała nas z wolna gęstniejąca, leśna mgła.
Fantastyczny ‘family time'.