roślinka mała

ŻYCIE nie zawsze ciepło głaszcze i nie zawsze delikatnie poprawia kocyk. ŻYCIE czasem boli, czasem mocno. Matki wariatki zrozumieją od razu, a takich nie brakuje. ŻYCIE jest cudem. Zawsze.

Matka wariatka

Była sobie matka – matka wariatka, bo miała szmergla na punkcie swoich dwóch synów. Kiedy pierwszy z nich przyszedł na świat macierzyństwo ją odurzyło jak narkotyk. Świat przestał istnieć, była tylko ona i to nowe ŻYCIE. Nie było łatwo, bo syn do kategorii dzieci grzecznych i ciągle śpiących nie należał. Matka wariatka przestawiła się więc w tryb „wiecznie gotowej i obecnej na stanowisku”. Jej mężczyzna, ten najlepszy pod słońcem zszedł na drugi plan, na jego miejsce wkradł się niepostrzeżenie młodszy rywal i skosił go bezlitośnie w konkursie o główne miejsce w głowie matki wariatki.

roślinka mała

Po roku matka zaczęła czuć, że się dusi tą wszechogarniającą miłością, że musi wyjść, bo oszaleje i zamiast kochać zacznie gryźć, kopać i kąsać. Poszła do pracy. Wszystko zaczęło układać się na odpowiednich półkach i w życiu i w głowie matki wariatki.

W kąciku serca i na zawsze

Minęło trochę czasu i okazało się, że matce jest mało, że chce więcej ŻYCIA. Zaplanowali z mężczyzną, przygotowali się i stało się – zakiełkowało nowe ŻYCIE. Radość była wielka. Wielka radość przez chwilę, bo ŻYCIE po cichutku umarło. Została żałoba noszona już zawsze w kąciku serca.

Drugie szczęście

Przez kilka lat matka wariatka nie chciała słyszeć ani myśleć o kolejnym dziecku. Na szczęście żałoba czas leczy i koi. Pierwszy syn łagodnymi i czułymi pytaniami o rodzeństwo dał początek „otwarciu się”. ŻYCIE nie zapomniało o matce wariatce – pojawiło się w maleńkim ciałku drugiego synka.

Matka wariatka była szczęśliwa. Postanowiła dać swoim dzieciom co tylko może najlepszego (tak jak to rozumiała): zrezygnowała z pracy, została w domu, dbała, kochała, rozmyślała jak najlepiej pokierować, wychować, nauczyć, przygotować. Z każdym dniem czuła dobitnie, że to, co robi ma sens. Celebrowała ŻYCIE. Czuła jak wiele ją to wszystko kosztuje, z ilu rzeczy rezygnuje, ile rzeczy ją omija. Czasami miała wrażenie, że się spala jak świeca, która oświetla drogę komuś. Nie miała żalu. Powtarzała sobie: podrosną – nadrobię. Wszystko już miała ułożone w głowie, cały plan gotowy do wprowadzenia w życie: co, kiedy, jak. Niech tylko młodszy pójdzie do przedszkola.

swieca-ok

Bach

A tu bach: nieplanowana ciąża. Łzy, przerażenie na myśl o kolejnych miesiącach spędzonych w domu, porodzie, trudach karmienia, braku czasu dla siebie, braku bycia kimś innym niż tylko matką. Skoro tamtym dała tyle, to dlaczego to ŻYCIE miałoby dostać Jej mniej? Czuła, że robi się przezroczysta, że staje się mgłą. Mężczyzna pocieszał, wspierał, kreślił różne scenariusze, że on zostanie, że ona nic nie musi, że są razem. Ale matka wariatka zapadła się w swój strach i poczucie obowiązku.

Z czasem emocje trochę opadły, pierwsze łzy obeschły. Rzeczywistość się oswajała. Został strach, ale powolutku matka wariatka zaczęła dostrzegać przez okienko swojego lęku to, co widziała przy narodzinach swoich synów: magię budzącego się ŻYCIA. ŻYCIA, które przychodzi nie w porę, które wywraca wszystko do góry nogami, na które nikt nie czekał, ale ŻYCIA.

Ona

Urodziła się ona. Bracia oszaleli, mężczyzna kochał i wspierał. Matka wariatka też kochała, bezgranicznie, choć nie była to miłość beztroska i naiwna jak kiedyś. Kosztowała i spalała. Matka nie miała o to pretensji, sama tak zdecydowała, była przecież matką wariatką.

ŻYCIE jest cudem – ZAWSZE. W porę i nie w porę, zaplanowane i przypadkowe, kochane i niekochane, zdrowe, chore, piękne i brzydkie…ZAWSZE.

Pin It on Pinterest

Share This