Jedną z zalet Krakowa jest spora liczba ciekawych miejsc rozmieszczonych w jego okolicach. W niedzielę wybraliśmy się do jednego z nich i nie żałujemy.
Jedziemy za miasto
W sobotę po południu przeszła burza. Mocno padało, solidnie wiało i odrobinę pohuczało. My byliśmy umówieni z serdecznymi znajomymi na niedzielne spotkanie na „łonie natury”. Miejsce wybierali oni, my grzecznie czekaliśmy na współrzędne celu. Ta burza nie zepsuła naszych planów.
Niedziela i porządny zamęt od rana. Czy to na pewno niedziela? Dotrwaliśmy do obiadu, choć po drodze mieliśmy ochotę odsprzedać, a nawet oddać na darmo choć jedną pannicę. Nakryliśmy stół tak, abyśmy wszyscy – całą nasza rodziną – usiedli i wspólnie zjedli, porozmawiali, pobyli. Po takim obiedzie najchętniej zostalibyśmy w mieszkaniu i oddali się słodkiemu lenistwu. Telefon. To oni. Znajomi przypominają się, potwierdzają cel, regulują czas i cóż – pora się zbierać. Czesanie, ubieranie i takie tam. Po godzinie jesteśmy w drodze.
Tym razem intuicja to za mało
Nie lubię prowadzić z mapą przed nosem i zwykle kieruję się głównie intuicją. I tym razem podobnie – sprawdziłem mapę, ale pobieżnie. Tak mam i już, że po nawigację sięgam w ostateczności. Sięgnąłem w końcu, a tu pustka. Wpisuję: “Dolina … ” stuk w szukaj i nic. I nic.
Na całe szczęście pojawia się mieszkaniec Czułowa, gdzie przystanąłem i po chwili rozmowy możemy jechać dalej, a po kolejnych 10 minutach wjeżdżamy na niepozorny parking. Po drodze nie mijaliśmy ani jednej tablicy informacyjnej … Znajomi dojeżdżają 5 minut po nas – czyli wygraliśmy :).
W każdym razie jesteśmy na miejscu. Dolina Mnikowska.






I w taki oto sposób do naszej listy dodajemy kolejne miejsce warte odwiedzania.