Chyba każdy ma własne dziecięce wspomnienia związane z jedzeniem – chleba od babci, wędlin od dziadka, ciasta od mamy …
Niezapomniane smaki
Pamiętam kilka smaków z dzieciństwa, które w mojej głowie zachowały się jako idealne. Jednym z nich jest smak i zapach chleba pieczonego przez moją babcie w każdą sobotę. Zapach wyjmowanych bochenków z wiejskiego chlebowego pieca, oskrobywanych z popiołu i smarowanych z góry skórką słoniny do dzisiaj przenosi mnie w świat spełnienia. Ciągle jest we mnie pragnienie, że ja kiedyś też tak będę w moim wymarzonym domu – który jeszcze cały czas gdzieś przed nami.
Na razie szukam smaków, które dla naszych dziewczyn (no i dla nas) będą tymi niezapomnianymi w ciastach, gofrach, podpłomykach z patelni, selfmade lodach…
Szlifuję je, ciągle coś zmieniając, aby były czymś wyjątkowym. Niekoniecznie wielce wyszukanym, ale mimo wszystko wyjątkowym – idealnie wpasowującym się w nasze smaki.
Cięty język 11-latki
Ostatnio co kilka dni pojawiała się konieczność upieczenia czegoś. A to impreza w przedszkolu, a to znajomi mieli wpaść, a to drudzy znajomi chcieli nas odwiedzić, a to w końcu my nawiedzaliśmy naszych przyjaciół.
Suma summarum w ciągu tygodnia upiekłam chyba 3 razy pod rząd szarlotkę – na wyraźne życzenie zainteresowanych, którzy mieli ją jeść. Upiekłam tą jedyną słuszną w naszym domu szarlotkę, która po wielu modyfikacjach zbliża się do miana jednego z tych szukanych smaków.
Przy delektowaniu się kawałkiem z tej ostatniej z serii upieczonych powiedziałam do Tomka zadowolona z siebie:
Wiesz, smak tej szarlotki zaczyna zbliżać się do mojego osobistego poczucia ideału.
Na co panna Jagoda (również pałaszując i owszem ze smakiem) kolejny kawałek wtrąciła:
Trudno nie zbliżać się do ideału w czymś, co się ciągle robi.
Tak – wyszła Jej uszczypliwość zupełnie niechcący, ale trzeba przyznać, że dosyć błyskotliwa, jak na 11-latkę.
A tak właściwie, to przecież to jedyna droga, żeby zbliżyć się w czymś do ideału – zrobić to (robić to, robić to, robić to …) ileś tam (set, tysięcy?) razy.
Tak więc dziś szarlotka – ta w drodze do ideału – mojego ideału.
Przepis
Ciasto
180g mąki
120g masła
50g cukru
2 żółtka
Z podany składników zagnieść ciasto, owinąć folią i włożyć do lodówki na 30 min. Następnie rozwałkować, nakłuć widelcem i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stp. (ja używam opcji grzania góra-dół, bez termoobiegu) na ~ 20 min. Ciasto ma być złociste. Ważne, aby dobrze podpiec ciasto – dzięki temu po nałożeniu na nie jabłek, nie straci swojej kruchości. Wymiary blaszki to: 35×28 cm
Jabłkowe nadzienie
1,3 kg szarej renety
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka przyprawy korzennej do piernika
1 łyżka cukru
W czasie gdy ciasto chłodzi się w lodówce, usmażyć jabłka dodając na końcu przyprawy i cukier.
Beza
2 białka
3 kopiaste łyżki cukru
Ubić pianę z białek na sztywno. Następnie dodawać stopniowo cukier. Bezę trzeba przygotować tuż przed wyłożeniem jej – żeby nie stała.
Kruszonka
2 łyżki cukru pudru
2 łyżki masła
4 łyżki mąki
Wszystkie składniki zagnieść jak najszybciej w palcach, robiąc grudki.
Po podpieczeniu ciasta, wyłożyć na nie jabłka. Następnie bezę i na koniec posypać kruszonką. Wstawić do piekarnika (temp i opcje grzania – te same co wcześniej) na 20 min.
Smacznego
Dodatkowo można przygotować bitą śmietanę. Ja zwykle korzystam z 30% śmietanki i najzwyczajniej w świecie ubijam ją przy pomocy miksera bez żadnych dodatków. Jest pyszna.
Niestety to ciasto ma jeden minus. Szarlotka ma bardzo krótką trwałość. Po 2-3 godzinach, a w porywach po 4-ech znika bezpowrotnie.
Mam nadzieję, że w naszych dziewczynach na długo zostanie przynajmniej kilka przyjemnych kulinarnych wspomnień do których będą chciały wracać.