Dwie filiżanki

Maraton jest konkurencją bardzo wymagającą. Ktoś kto robi maratony jest dobrze przygotowany i fizycznie i taktycznie. Aby dobiec do mety nie wystarczy wystartować i biec ile sił w nogach. Ze wspólnym życiem jest podobnie.

Dwie filiżanki

Półtora kilometra

Śniadanie już zjedzone, plecak już zapakowany, kurtka albo bluza na plecy, buty na stopy i start szybkim marszem do szkoły. Wystarczyło 10 minut ostrego spaceru i byłem na miejscu. Z mieszkania zwykle wychodziłem o godzinie 7.48 i idealnie docierałem na pierwszą lekcję. I tak było przez połowę technikum, przez cały czas od rozpoczęcia naszej z Justyną znajomości i ‘chodzenia ze sobą’. Do szkoły miałem jakieś półtora kilometra. Chodzenie uwielbiam do dzisiaj.

Ktoś zapyta: a po co ten pośpiech? przecież mogłeś wyjść o 7.40, o 7.30 i spokojnym, powolnym krokiem dotrzeć na miejsce na czas. Otóż nie mogłem. Nie mogłem, ponieważ mniej więcej o 7.42 kończyłem odprowadzanie pewnej licealistki o czarnych włosach i pięknych brązowych oczach, która o 8.00 rozpoczynała swoje lekcje. I tak przez jakieś dwa i pół roku.

Do oczu

Podobno niektórzy ludzie potrafią cieszyć się sobą całe życie. Jednak wiele relacji damsko-męskich, jakie miałem okazję oglądać szczególnie w swojej wczesnej młodości było albo nijakich albo wręcz wrogich. Przekonanie, że to nie musi tak wyglądać mocno we mnie siedziało. I wewnętrzne przyrzeczenie, że ja chcę inaczej.

Czy też słyszeliście albo słyszycie, że przed ślubem jest cudnie i motyle w brzuchu, a potem, proza życia skutecznie wszystko rozwala? Widzieliście, widzicie ludzi, którzy po kilku lub kilkunastu latach zaczynają skakać sobie do oczu? I na domiar złego do wojenek wciągać swoje młode?

Co zatem zrobić, aby po kilkunastu latach od ślubu patrzeć na swoją drugą połowę z zachwytem i uśmiechem. Tak samo, jak wtedy, jak w tamtym szczególnym dniu.

Sprawna spółka

Nieźle funkcjonujemy jako spółka obsługująca nasze córki i nasz codzienny rozgardiasz. Między nami jest wszystko w porządku, odnosimy się do siebie z szacunkiem, wzajemnie wspieramy, nie okłamujemy, nie podkładamy kłód pod nogi, dzielimy i dobrami i obowiązkami, kochamy. Jednak przy tym wszystkim, przy tej poprawności, uświadomiliśmy sobie jakiś czas temu z niepokojem, że coraz trudniej jest nam ze sobą rozmawiać. Rozmawiać tak, jak potrafiliśmy wtedy, gdy codziennie odprowadzałem Justynę pod szkołę. Niby wszystko o sobie wiemy, ale to wszystko jest jakby nie całkiem odpakowane, jakby z nałożonymi małymi filtrami. Kurcze, ani mi, ani jej nie wystarcza bycie dobrym wspólnikiem realizującym zapisy w umowie.

Mogę się z każdym pospierać o to, że dzieci cementują i wiążą rodziców, ale nie ułatwiają pielęgnacji miłości dwojga ludzi. A im więcej narybku tym trudniej, ponieważ nasze zasoby są zwyczajnie ograniczone. Musimy mieć czas na wiele więcej spraw, niż osoba żyjąca bez dzieci. Nie da się wyjść o każdej porze razem na spacer, pójść do kina, odwiedzić znajomych wskakując na nocne poimprezowanie, czy wyjechać gdzie koła poniosą. Każda z takich akcji to operacja wymagająca zaangażowania dodatkowych sił. I naturalnym procesem jest zmniejszanie i zmniejszanie wspólnego bycia bez dzieci. I może skończyć się tak, że poszukując sposobu na odpoczynek od codziennej gonitwy odpoczywamy i uciekamy od siebie, od swojej drugiej połowy. Kuriozum jakieś.

Walka

W naszym życiu wprowadziliśmy działania wyprzedzające. Proste i wygląda na to, że cholernie skuteczne. Ale – o czym trzeba pamiętać – bynajmniej nie magiczne. Dobra, niech będzie, zdradzę (i do tego nie biorę za to ani grosza) dwa z naszych pomysłów „na walkę” o szczęście między dziewczyną i chłopakiem, nawet, jeżeli są kilkanaście lat po ślubie.

Po pierwsze

Po uśpieniu lub chociaż uziemieniu piskląt zajmujemy się sobą. Tylko sobą i dlatego nie da się tego robić przed wieczornym okiełznaniem narybku. Siadamy wtedy na kanapie, przy stole, w każdym razie fizycznie blisko i jesteśmy dla siebie, tylko dla siebie. Rozmawiamy, pijemy herbatę, podjadamy dzieciom słodycze, czasem siedzimy w ciszy, słuchamy muzyki, gramy w grę, cokolwiek byle razem. Podstawowym warunkiem: nic nie robimy z naszych obowiązków, projektów, zadań. Komputery odpoczywają z zakazem dotykania, chyba, że zaplanowaliśmy wspólny seans. Ten pomysł jest tak prosty, że wydaje się totalnie trywialny. Tyle, że styl funkcjonowania, jaki sami sobie fundowaliśmy przez lata nie dawał szans na regularne, prawie codzienne wieczorne spotkania jeden na jedną. Zawsze jest, zawsze było coś do zrobienia, skończenia, zaprojektowania. Koniec z tym, rzeczy mają wrócić na właściwe miejsca.

Po drugie

Kiedy to tylko możliwe razem kończymy dzień. Razem kładziemy się do łóżka. Razem czyli w tym samym momencie. I to wszystko. I proszę nie doszukiwać się żadnych podtekstów, bo to nie jest o tym. Podobnie jak pierwszy patent ten także zależy od naszych decyzji i naszych zasobów. Nie potrzeba szukać opiekunki, rezerwować stolika, biletu do kina, paliwa do baku. Wystarczy konkretne i dość proste działanie. Czekam na ciebie, skończ to co robisz i chodźmy razem się położyć.

Dolewamy

Z próżnego to i Salomon nie naleje. Te słowa znakomicie nadają się do skomentowania wielu erodujących relacji między kobietą i mężczyzną. Nie da się tylko czerpać z naczynia, nie da się czerpać bez dolewania i liczyć, że nigdy nie sięgniemy dna. Z dużą dozą prawdopodobieństwa dotkniemy dna, suchego i szybciej niż moglibyśmy przypuszczać. Nie pozostaje nic innego jak dolewać do naczynia. I my dolewamy.

Dwie filiżanki 2

Dwie filiżanki 3

 

Pin It on Pinterest

Share This