Fajną książkę przeczytaliśmy, a do tego po raz pierwszy na łamach naszego bloga publikujemy recenzję, której autorem jest nasza 10-letnia córka. Szymon Radzimierski i jego “Dziennik łowcy przygód. Etiopia. U stóp góry ognia”. Informacje jak dostać taką książkę znajdziecie pod koniec wpisu :)
Etiopia. U stóp góry ognia.
Motyw blogów i dzienników podróży i książek podróżujących dzieci nie jest czymś nowym, kiedy więc odezwali się do nas ludzie z Wydawnictwa Znak to w pierwszym odruchu pojawiły się wątpliwości. Może to nie ma sensu, bo cóż ciekawego można napisać o takiej książce, która pewnie jest podobna do wielu innych? A jednak nie do końca …
Tytuł: Dziennik łowcy przygód. Etiopia. U stóp góry ognia.
Autor: Szymon ‘Simon' Radzimierski
Szymon, przez samego siebie określany jako Simon wraz z rodzicami odwiedzili Etiopię. Przez kilka tygodni podróżowali po tym afrykańskim kraju, a wyprawa została opisana w książce.
Na nie, ale to nie koniec
Po kilku pierwszych stronach miałem ochotę odłożyć lekturę i do niej nie wracać. Przede wszystkim mocno zraziłem się, kiedy Simon zapowiedzial, że do swojej mamy będzie się zwracał: Muńka. I w taki sposób zwraca się do niej przez całą treść książki …
Gdybym mial dać jakąś radę przed kolejną częścią przygód (chętnie je przeczytam) to bardzo proszę zmieńcie ten zwrot.
Język “Dziennika łowcy przygód” nie zawsze mi pasował, w końcu to książka, przynajmniej w moim pierwszym wrażeniu, napisana dla młodszych czytelników. Wtrącanie hasztagów czy niektóre zwroty (i nie chodzi o wspomniany wcześniej “Muńka”) znane bardziej ze slangu nastolatków niż podróżniczych opowieści nie ułatwiały obcowania z tą historią.
I dużo, dużo więcej
Na szczęście lektury nie odłożylem. Mimo kiepskiego pierwszego odbioru, wraz z łykaniem kolejnych stron coraz trudniej było mi przerwać czytanie. Naprawdę, tak jak prawdziwy jest opis mojego pierwszego wrażenia, tak prawdą jest, że później chciałem czytać i czytać, najlepiej do końca. Wy też macie tak czasem, że nie możecie odłożyć książki póki nie dobrniecie do ostatniego zdania?
Dokładnie tak, łykałem kolejne strony, kolejne przygody i sięgałem po następne. Rozdział za rozdziałem. Zacząłem odnosić wrażenie, że jestem tam razem z Szymonem i jego rodzicami i biorę udział w tych wydarzeniach. Wypływam na jezioro w którym pływają hipopotamy, ale na niezbyt solidnej łodzi. Odwiedzam wioski w dolinie rzeki Omo i poznaję zwyczaje żyjących tam plemion. Wspinam się i wielokrotnie prawie spadam stawiając bose stopy na wąskich półkach skalnych, aby dotrzeć do wykutych świątyń. Czuję oddech karmionych hien, a za chwilę pocę się od gorąca wulkanicznej lawy bojąc się, że pod moimi stopami załamie się cienka zastygła warstwa i z poranionymi nogami wpadnę do szczeliny.
Dostajemy ogromną porcję solidnej wiedzy o miejsach, które odwiedza Simon. Czasem jest to wiedza geograficzna, czasem historyczna. Czasem wnikliwa obserwacja tego, co go spotyka. Choćby z tego powodu warto sięgnąć po tę pozycję.
Ludzie
Najbardziej zachwyciła mnie uważność i wrażliwość patrzenia na spotykanych ludzi. Zauważenie tego, że tak wiele z rzeczy uważanych przez nas za oczywiste w naszym codziennym życiu, w Etiopii oczywistymi nie są. A choćby woda, która leci po odkręceniu kranu. Dzieci, które cieszą się z naprawdę prostych upominków tak, jakby dostały najcenniejszą rzecz. Dzieci, które muszą pracować.
Szymon jest okropnym gadułą, dużo rozmawia, zadaje mnóstwo pytań i to pozwala na poznawanie ludzi, którzy są ich towarzyszami podróży, których spotykają we wszystkich odwiedzanych miejscach.
Recenzja naszej 10-latki …
Nasza 10-latka książkę również przeczytała. Poprosiliśmy ją o napisanie co o niej myśli. Oto efekt:
Dziennik łowcy przygód czyli książka „Etiopia. U stóp góry ognia.” Szymona ‘Simona' Radzimierskiego jest dosyć ciekawa. Nie stanie się jednak jedną z moich ulubionych, bo wolę fantastykę. Jak na razie nic nie pobiło Hobbita :)
Zacznę od tego co mi się w tej książce nie spodobało. Chyba najbardziej przeszkadzało mi mówienie do taty „Daddy”, a jeszcze bardziej mówienie do mamy „Muńka”, jakoś nie brzmi to fajnie.
Natomiast fajne jest to, że autor książki się nie wywyższa, że on ma takie fajne przygody a inni nie mogą ich mieć. Jest takim zwyczajnym chłopakiem, z którym chyba mogłabym się łatwo zakolegować. Simon zwraca uwagę na wiele problemów, które zauważa podczas podróży po Etiopii. Opisuje jak ciężkie życie mają ludzie, którzy tam mieszkają i jednocześnie jak bardzo potrafią cieszyć się z prostych przyjemności, upominków np. piłki lub balonów. Zwraca też uwagę na dzieci, na to, że muszą pracować, na to, że są biedne, że nie mają prawie nic, a mimo to potrafią się uśmiechać. Dostrzega, że kobiety w niektórych wioskach nie mają takich praw jak mężczyźni. Wątki które najbardziej mnie rozśmieszyły to na przykład, że w hotelach w których wynajmuje się domki chodzą małpy albo to, że w basenie jest woda tylko do kostek. Czytając książkę można także zdobyć dużo ciekawych informacji o miejscach, i plemionach, które odwiedza bohater. Sposób w jaki Simon opisuje swoje przygody sprawia, że ma się trochę wrażenie, jakby się w nich uczestniczyło razem z nim i jego rodzicami. W książce jest też dużo zdjęć i rysunków, które pomagają zobaczyć jak tam jest.
Jak wcześniej wspomniałam ta książka nie dołączy do moich ulubionych, ale gdyby ktoś zapytał czy warto ją przeczytać – to jak najbardziej tak.
To kto chce taką książkę?
Sprawa jest prosta, mamy do oddania w Wasze ręce kilka egzemplarzy tej części “Dziennika łowcy przygód”.
Co trzeba zrobić, aby mieć szansę na przesyłkę od Wydawnictwa Znak?
Musicie przekonać naszą średnią, 10-letnią pannę do tego, że to właśnie do Waszej rodziny powinien trafić taki egzemplarz.
Napiszcie w komentarzu, w mailu … dlaczego to Wy mielibyście otrzymać książkę. Z wybrańcami skontakujemy się w celu ustalenia adresu dostawy.
Powodzenia.
Dziękujemy wydawcy za współpracę przy przygotowywaniu wpisu.