Za chwilę koniec roku szkolnego i wakacje, ale o szkole można (i trzeba) dyskutować niezależnie od pory roku. Nie tylko dyskutować, ale szukać lepszych rozwiązań i wprowadzać je w życie. Nie dla naszego spokoju, nie dla lepszego samopoczucia nauczycieli, ale przede wszystkim dla naszych dzieci.

Kasa i szkoła

O szkole można rozmawiać i pisać i rozmawiać i pisać. Kłócić się, godzić i rozmawiać i pisać. Naprawdę. Można zredukować problem jakości edukacji – bo jest taki problem, istnieje realnie – do ilości pieniędzy na pasku potwierdzającym wypłatę osobie zatrudnionej przez edukacyjną machinę? Oczywiście, że można. I mam wrażenie, że na takiej redukcji opierała się akcja protestacyjna nauczycieli. I mam pewność, że żadna ilość milionów czy nawet miliardów sama z siebie nie naprawi tej mocno podziurawionej łódki. Pieniądze, owszem są potrzebne, i są potrzebne pieniądze godne, ale powtarzając się: nie rozwiążą one problemów z edukacją. One rozwiążą (mogą rozwiązać) lub co najwyżej zmniejszą ewentualne kłopoty finansowe nauczycieli. A tak swoją drogą to nie widziałem chyba żadnego nauczyciela, który realnie przymiera realnym głodem.

Fabryka czyli wszyscy tacy sami

System masowy jest do kitu i tyle. Masowy oznacza tutaj sposób podejścia do edukowania uczniów. Wszystkim tak samo i tyle samo i często mało rozsądnie. A o co chodzi? A o to, że uczniowie (i to akurat z wiem, tak jak wielu rodziców, z tak zwanej autopsji) uczą się często głupkowatych treści, które poza jakimiś wyjątkowymi przypadkami życiowych ścieżek nic, a nic nie będą im się przydawać w życiu. System oparty na ocenianiu i na tym ocenianiu kwalifikujący do dalszej gry na tak zwanych lepszym lub gorszym poziomie to nic innego jak fantastyczny mechanizm nakręcający zjawisko określane wyścigiem szczurów. I po co? Po (biało) czerwone paski, po lepsze średnie, po więcej punktów. A po co? Aby być w tak zwanej lepszej szkole…

Wyrzućmy oceny i prace domowe

Nie miałbym nic przeciwko temu, aby wręcz całkowicie zlikwidować oceny i ocenianie. Podobnie w odniesieniu do obowiązkowych prac domowych. Żadnych sprawdzianów, pytania na stopień, żadnych kartkówek i tym podobnych. Co więcej, mocno zastanawiałbym się nad podziałem na przedmioty. Dość dobrze wygląda nauczanie początkowe, ale pod warunkiem, że klasa ma nauczyciela (częściej pewnie nauczycielkę) któremu “się chce” pracować z małymi dziećmi i który potrafi to zrobić. Tutaj nie ma klasycznego podziału przedmiotowego, wiele rzeczy można ze sobą mieszać i naprawdę całkiem nieźle to funkcjonuje (pod warunkiem nauczycielskim).

A może projekty?

Niech pojawią się projekty do realizacji (jak najwięcej), niech pojawi się konieczność pracy w grupie i nauki wspólnej pracy czyli współpracy. Wspólnie tworzymy siłę o ile potrafi połączyć umiejętności. Ktoś będzie dobry z geometrii i rachunków, ktoś opakuje to graficznie, ktoś zadba o komunikację o projekcie, o prezentację postępów i wyników, a ktoś inny będzie umiał dobrze zarządzać całą grupą. Brzmi obiecująco, ale niestety utopijnie.

Pieniądze to nie wszystko

A wracając do wątku pieniędzy i nauczycieli to mam kilka refleksji (proszę, zapraszam do dyskusji, może polemiki).
Po pierwsze nie widzę powodu, aby wszyscy na określonym poziomie organizacyjnym zarabiali tak samo. Przecież płaca powinna zależeć od wykonywanej pracy, od jej jakości i od ilości. Nie każdy dyplomowany czy mianowany pracuje tak samo jak inny dyplomowany (czy odpowiednio: mianowany).
Po drugie wynikające z pierwszego. Chciałbym zobaczyć narzędzia umożliwiające weryfikacją i ocenianie pracy nauczycieli. Przez rodziców, a być może także przez uczniów. I chciałbym aby efekt weryfikacji miał wpływ na wynagrodzenie czy samą możliwość przedłużania kontraktu.
Po trzecie praca nie “na czas nieokreślony”, ale kontraktowa lub w podobnej formie która pozwoli na pozbycie się takiej osoby, jeżeli nie sprawdzi się w nauczycielskiej roli.
Po czwarte dzisiejszy świat nie potrzebuje chodzących na dwóch nogach encyklopedii. Dzisiaj prawie cała wiedza (przynajmniej na poziomie co najmniej ogólnym) jest dostępna w sieci. Wystarczy mieć “czarne pudełko” i umieć jej (wiedzy) tam szukać. To jest sytuacja, jaką przewidywał Stanisław Lem pisząc o wiedzy, którą można nosić w kieszeni. Nie potrzebujemy takich nauczycieli, którzy niczego specjalnego naszych dzieci nie nauczą. Nie potrzebuje takich, których zasadniczą i podstawową aktywnością jest robienie kartkówek, sprawdzianów, pytanie etc czyli stawianie ocen.

Aby było lepiej (im)

Jeszcze jeden przeskok do konstrukcji systemu edukacji. Fascynuje mnie edukacja domowa i dostrzegam w tej koncepcji wielką ilość plusów względem masowego, opartego o model pruski konceptu kształcenia. Tutaj proces nauczania może przebiegać w pełnej zgodzie z dynamiką rozwoju konkretnego dziecka, z jego możliwościami, zainteresowaniami, umiejętnościami. Jest też dla mnie jasne, że nie wszędzie, nie w każdym domu, nie w każdej rodzinie można włączyć tryb ED (bo sprawy rodzinne, bo lokalowe, bo finansowe, bo brak socjalizacji i tak dalej). W takim kierunku gdybyśmy poszli, w kierunku indywidualizacji procesu nauczania, ucieczki od masowości to byłoby moim zdaniem najlepsze co można zrobić. Nie tyle dla nas, co dla naszych dzieci. Dla ich lepszego życia, wykorzystania potencjału i talentów którymi zostały obdarowane.

Pin It on Pinterest

Share This