Słońce codziennie wschodzi i zachodzi. Codziennie jest południe, wieczór i kilkanaście godzin do wykorzystania. Codziennie można coś zrobić.
Czekanie
Chłód ostatnich dni, wielogodzinne deszcze i przenikliwy wiatr zdają się być w odwrocie. Letnie słońce, jeśli tylko zdoła się przebić przez chmury, to przygrzewa, solidnie. Szkoły zamknięte. Wakacje. Jedni grzebią się w piasku nad morzem, inni w Hiszpanii, kolejni odwiedzają Toskanię. Na krakowskich ulicach wyjątkowe pustki, pewnie częściowo z powodu Światowych Dni Młodzieży. Niektórzy na ŚDM z niecierpliwością czekają prawie dwa lata, niektórzy z kolei czekają na ich zakończenie z przekonaniem, że podczas wydarzenia Kraków będzie sparaliżowany.
Poniedziałki też są fajne
Nie wiem jak Wy, ale ja nigdy nie umiałem czekać na zaplanowane wakacyjne wyjazdy jak na najważniejsze wydarzenie roku. A może nie chciałem. Nie potrafiłem cały rok żyć wyłącznie sierpniowym wypadem w Bieszczady czy tygodniem na Roztoczu czy narciarskim weekendem.
Tak samo jak nigdy nie czekam na piątek. No, prawie nigdy. I staram się nie robić dramatu z poniedziałku. Kiedyś, dobrze to pamiętam, z tego powodu otrzymałem nawet przezwisko: “poniedziałek”. Na przekór wszystkim wokół, podczas, gdy oni narzekali na kolejny poniedziałek, ja z tego samego powodu wyrażałem swoją szczerą radość. Poniedziałki też są fajne.
Tu i teraz
Nie chcę składać się wyłącznie z czekania. Szkoda życia. Słońce codziennie wschodzi i zachodzi. Codziennie jest południe, wieczór i kilkanaście godzin do wykorzystania.
A im więcej wiosen na karku tym bardziej wyczuliłem się na pomysły, okazje i możliwości, które czyhają tuż obok. Świetnie to ujął w swojej książce: “Mikrowyprawy w wielkim mieście” Łukasz Długowski. Książkę szczerze polecam.
Korzystaj, szukaj okazji, nie czekaj. Kiedy możesz mieć coś teraz i tutaj, blisko to działaj. Lepiej wyruszyć na kilkugodzinny spacer 5, 10 czy 15 kilometrów od miejsca zamieszkania niż czekać na wyprawę w Tatry. Lepiej pół dnia połazić po drzewach niż czekać dwa lata na wyjazd w Himalaje. Wiele jest takich mniejszych lepiej. Naturalnie na te duże warto czekać, warto je planować, realizować, cieszyć się nimi, ale nie kosztem tego co można tu i teraz. Zamiast wszystko poświęcać przyszłej super wyprawie i czekać wyłącznie na nią, zrób co tydzień, może co dwa czy trzy, mały wypad, wyjście, wyjazd. Cokolwiek. Na wielką wyprawę trudno wyruszyć z całą rodziną, na małą i owszem.
Nie czekaj
Kiedy tylko przyjaciele, znajomi czy dzieci podrzucają pomysł. A przyznajcie sami, dzieci mają ich mnóstwo. Nie czekaj, skorzystaj i najlepiej od razu. Kiedy Ty wpadniesz na pomysł. Nie czekaj, bierz siebie, bierz rodzinę i wioooo.
Niedawno pisaliśmy o rodzinnym, kilkugodzinnym, wypadzie na Mogielicę, który znajomi zaproponowali zaledwie dwa dni wcześniej. Było cudownie.
Na koniec, dla zachęty garstki zdjęć z naszych dwóch nieplanowanych wypadów. Jeden z nich to spacer w Podgórkach Tynieckich z kontynuacją w skałkach w Pychowicach (z jaskiniami) i to jest propozycja dla Krakowa. Drugi to piknik, który popełniliśmy na naszym ukochanym wschodzie, nad leśnym stawem za Rapami Dylańskimi, niedaleko Biłgoraja. W obu przypadkach całość zamknęła się w 3-4 godzinach z dojazdami. W obu przypadkach decydowaliśmy spontanicznie tuż przed samym wyjazdem, po zaproszeniu od znajomych. W obu przypadkach było cudownie i dla nas i dla dzieci.
Podgórki Tynieckie i Pychowice
Leśny staw za Rapami Dylańskimi
Gdybym miał do wyboru jedną miesięczną wyprawę do Amazonii albo 100 małych wypadów po okolicy, po lasach, na ogniska, pikniki … to wybrałbym opcję numer dwa.