Drzewko. Zapach żywicy i lasu (choć nie zawsze). Stojak i siekierka. Topniejący śnieg (bywało). Anielskie włosie. Nareszcie pora na ubieranie choinki.
Drzewko
Bardzo lubię prawdziwe drzewko. Pachnące lasem, pachnące żywicą, pachnące drzewem. Do tej pory niewiele świąt obyło się bez prawdziwego drzewka.
W zimnych zakamarkach piwnicy czekają ozdoby. Bombki, zawieszki, aniołki, anielskie włosie, łańcuchy, gwiazdki, światełka i szopka z połamanym żłóbkiem i lekko obtłuczoną figurką małego Jezuska. Spędzają tam jakieś 11 i pół miesiąca w każdym roku. W ciemności, chłodzie i zawilgoconym, aż nadto powietrzu.
Prawdziwe drzewko wymaga specjalnego traktowania. Tego uczono mnie mimochodem od małego. Tak było u mnie w domu, u dziadków także. Drzewko należy pielęgnować. Wtedy dłużej stoi. Jakieś naczynie u spodu ustawione w sposób dający szansę dotknąć wody przez ucięty pień. I ta woda sprawdzana prawie codziennie i dolewana pieczołowicie. Pielęgnacja drzewka.
Zanim drzewko dostaje wodę musi zostać „osadzone” w stojaku. Doskonale pamiętam tę operację wykonywaną w bloku, na klatce schodowej, ku uciesze wszystkich sąsiadów, którzy za chwilę robili to samo. Stuki, puki i rżnięcie ręcznymi piłami. Tak bywało kiedyś. I piękny żywiczny zapach.
Bywało, że Boże Narodzenie, że osadzanie i ubieranie choinki, a za oknem mróz, wiatr i bielutko. Choinka, jak to choinka zanim trafiła do mieszkania to albo na balkonie, albo wśród innych choinek na tym mrozie, wietrze i śniegu przebywała. I dopiero wtedy było wesoło i mokro. Ścierki w ruch.
Sztuczne
Sztuczne jest be, brzydkie i nie do zaakceptowania. Zawsze tak myślałem.
Kilka lat temu, przypadkowo podczas biegania po jakieś mało istotne, ale konieczne zakupy natrafiliśmy na super promocję. Natrafiliśmy – ja i moja Justynka – na sztuczne drzewka. Cena zabójcza, jakieś kilka (dosłownie) PLN. Nie cierpię sztucznych drzewek, ale pokusa wygrała. Zakupiliśmy pierwsze sztuczne drzewko. Niezbyt wielkie, jakiż metr z małym haczykiem, ale za taką cenę to bez dwóch zdań nasi drodzy czytelnicy.
Odszukany sens sztuczności
Skoro mam drzewko sztuczne to i sensu jego posiadania warto poszukać. Na szczęście (pewnie moje) szybko udało mi się go odnaleźć.
Póki żyjemy świątecznie podróżniczo – a tak żyjemy – to prawie każdy bożonarodzeniowy czas spędzamy gdzieś bliżej reszty rodziny. Wyjeżdżamy z krakowskiej wielkomiejskości (nie bez radości) i udajemy się ku wschodnim rubieżom naszej ojczyzny. Tam gdzie sięgają nasze korzenie, tam gdzie jest mocno skoncentrowana prawie nasza cała rodzina.
Sztuczne drzewko nie potrzebuje pielęgnacji. Sztuczne drzewko nie więdnie. Sztuczne drzewko cały czas wygląda tak samo.
Teraz już wiem po co skorzystaliśmy ze wspomnianej promocji sztucznych drzewek. Mamy swoją choinkę i już. Naszą wyjazdową choinkę.
Ubieranie i strojenie
Wyjeżdżamy. Skoro tak, to koniecznym stało się zabranie za drzewko. Ubieranie choinki, naszej udawanej choinki pora zacząć.
Biegiem, z Milenką przy boku, do piwnicznej komórki. Wygrzebanie pudełek z ozdobami i światełkami. Wygrzebanie pudła z drzewkiem (bez śniegu i lodu niestety). Kłódka. Drzwi i marsz do góry po schodkach.
Raz i dwa i choinka stoi. Ten gatunek drzewek wyjątkowo szybko daje się osadzić w stojaku. Pstryk, pstryk i za chwilę całe drzewko stoi. Trochę poprawiamy ustawienie gałązek – no taki makijaż ;). I gotowe. Można wieszać ozdoby.
Dziewczyny ostro wzięły się pracy. Nasza 22 miesięczna Basia oczywiście bardzo mocno zaangażowała się w całą operację. Wieszała co jej wpadło w rączki. Wieszała tak jak mogła, na wysokości swoich oczu. Nie wiem dlaczego (;)), ale do tego wszystkiego ograniczyła swoje wieszanie prawie tylko do dwóch czy trzech gałązek. Zdjęcia nie kłamią.
No i teraz możemy się spakować i wyjechać. Nasze mieszkanie też będzie mieć swoje święta. Ma swoją choinkę, której nie trzeba dolewać wody.




